sobota, 8 września 2012

Wolno mi!

Wena przypłynęła. Samoistnie, naturalnie.
Kokietuje. Tak, dzisiaj mi wolno.

Oto, jak feniks powstaje z popiołu. Jak grzeczna dziewczynka zmienia się w wyrachowaną sukę. Ściąga okulary, rozpuszcza włosy, zamiast wytartych dżinsów i sportowych butów zakłada seksowną sukienkę z dekoltem i szpilki.
Idę emanować kobiecością gdzie indziej, przed komputerem nie działa :)

Zemasta ma smak karmelu, napewno!



Czuję się trochę upokorzona. Jakbym dostała w policzek publicznie, za nic. Niby pierwsza pociągnęłam za spust, ale czuję jakbym dostała ze zdwojoną siłą. I wiem, że sobie na to zasłużyłam. Gorące wydarzenia bieżącego miesiąca pewnie na długo zostaną w mojej pamięci. W całej swojej karierze jeszcze nigdy tak nie poszalałam. Spotykałam się z dwoma mężczyznami równocześnie, Którzy nie mieli pojęcia o sobie, owszem. Spotykałam się z dwoma mężczyznami równocześnie, którzy wiedzieli, że jest „ten drugi”, owszem. Ale tym razem rozrabiałam znacznie bardziej. I życie dało mi po mordzie.
Pan X.
Niby coś chce, ale nie wiadomo. Za leniwy, żeby napisać częściej niż raz w tygodniu. Konkretny, ale powściągliwy. Myślę, że trochę się mnie bał. Pytał: „czy to jest ten moment, kiedy powinienem Cię objąć?”. Skończyło się gorąco, ale słabo, bardzo słabo, nawet mi żal go trochę było. Nie jestem mistrzynią Kamasutry, ale on był jeszcze dalszy mistrzostwa.
Pan Z.
„Z” jak znakomity. Skarb w łóżku. Przeleci Cię taki kilka razy w ciągu nocy i nad ranem, a Tobie będzie nadal mało, nie pozwoli Ci zasnąć, nie pozwoli Ci się nudzić, pozwoli się zdominować , a gdy trzeba da klapsa jeśli będziesz niegrzeczna. I pomyśl, musiałam z tego zrezygnować. Trzy miesiące głodówki. Gdy tu nagle gorąca, słaba noc z X, by po dwóch tygodniach zaznać rozkoszy z Z.
Nie oczekiwałam od nich niczego więcej. No dobra, oczekiwałam, chociaż kontaktu, jakiegoś zainteresowania. O ile słabeuszek milczał, zawstydzony swoim marnym popisem, o tyle mistrz Kamasutry coś się odzywał… do czasu.
Jeden jedzie w piździec i myślę, że ma mnie gdzieś. Ciśnienie odpłynęło krocza, to mu przeszło zainteresowanie. Tak, to Z. Wygooglowałam zdjęcie, jak obejmuje jakąś szkaradę, z dużym biustem. Nie przesadzam, urodna ona nie była. Żal mi go, cycki w końcu przestaną wystarczać.
Drugi znalazł dziewczynę, tak, o dziwo to słabiutki X odnalazł bratnią duszę, ciekawe na jak długo, pewnie do momentu aż zaczną ze sobą sypiać.

Najlepsze jest to, że X ma jakieś chyba wyrzuty sumienia (no przecież mnie wykorzystał, zostawił bez słowa i zatopił w ramionach innej) i chce ze mną pogadać, może przeprosić, ze tak wyszło. Ciekawe, jaka będzie jego mina, jak mu powiem, że 2 tygodnie po naszej wspólnej nocy, baraszkowałam z Z.
Zastanawiam się, jaką niespodziankę wymyślić dla Z, chyba już właściwie szykuję jedną. Ostro pracuję nad swoim ciałem, a jak wróci ze „stolycy” będę wyglądać jeszcze bardziej hot niż teraz (uprzedzając pytania: tak, da się wyglądać jeszcze bardziej hot). Niech patrzy i podziwia, ale nie dotyka. Mam nadzieję, że niewykorzystana szansa, jaką mu dałam zaboli.
Zemsta jest słodka, szczególnie, gdy uderza w same jaja.

Co powiesz na starość?



Boję się starości. Tego, że będę brzydka i pomarszczona. Że ludzie w tramwaju będą ustępować mi miejsca z myślą „stanęła nade mną i będzie sapać”. Ale najbardziej boję się dwóch rzeczy: że będę musiała zostawić na tym świecie osobę, którą kocham, albo, że ja zostanę sama. Sama z psem. Stara i niedołężna. Płacząc w poduszkę za bliską osobą, której nigdy już nie zobaczę, z myślą, że nie dam rady wstać samodzielnie z łóżka, ale przecież trzeba wyprowadzić psa, bo zasra całe mieszkanie. Boję się tego, że będę pachnieć jak Ci wszyscy starzy ludzie moczem i rozkładającym się ciałem. Że nie będę mogła patrzeć na siebie w lustrze, ruszać się samodzielnie i że będę upierdliwa dla sąsiadów z góry i dla młodzieży, która używa niecenzuralnego języka. Że nie będę pamiętała, że sąsiadka ma na imię Krysia i jak trafić do domu ze sklepu. I boję się tego, że kiedy umrę w samotności jedynie ta Krysia domyśli się, że ze mną coś nie tak, bo pies szczeka od dwóch dni za drzwiami w mieszkaniu obok. Albo, że będę musiała żyć na minimalnej emeryturze i wybierać: masło czy leki na serce. Że nie będę obchodziła urodzin, bo kto by liczył lata czy pamiętał kiedy się urodziłam, że już tylko imieniny będę obchodzić, bo przecież w kalendarzu pisze, że Jagody dzisiaj.

Dreams come true



Wpis znajomego: „marzenia w końcu się spełniają!”
Pierwsza myśl: no chyba nie w Polsce!
Analizując dalej, pierwsza myśl była mylna, płytka, niepoprawna.
Szary dzień, oczekiwanie na zimę, pierwszy śnieg i wyjazd na narty. Dobijająca myśl, że czas już nie jest naszym sprzymierzeńcem, że z roku na rok robimy się coraz starsi, coraz bardziej za siebie odpowiedzialni, coraz nudniejsi i osiadli. A przecież zawsze się na coś czeka: a to za tydzień przyjeżdża „ukochany”, a  to za rok koniec studiów, a za jakiś czas emigracja. I tak się wylicza dni do tych wspaniałych momentów, a czas leci. Odkładamy pieniądze, żeby je wydawać, pracujemy ciężko na godziwy byt, na „coś” do lodówki, na nową sukienkę, na wyjazd w Alpy. 
I życie też odkładamy na później.